Month: December 2014

3.12.2014

Siedemdziesiąty trzeci dzień projektu Respect ON.

Podobno ostatni dzień tego Projektu.

Projektu, który pochłonął mnie na ponad dwa miesiące.

Dlaczego wzięłam udział w Projekcie?

Z przypadku.

Czy żałuję?

Nie!

Czy Projekt zmienił coś w moim życiu?

I to nie jedno! Począwszy od tego, że przełamałam swój lęk [?] wobec osób niepełnosprawnych; poprzez nawiązanie wielu znajomości (które mam nadzieję przetrwają!), poznanie Mistrzyń, które już teraz są dla mnie wzorem; po zmiany, jakie zaszły we mnie samej – przewartościowanie pewnych spraw, zdobycie nowych doświadczeń, praca nad wiarą w siebie.

Facebook raz za razem obwieszcza sygnałem dźwiękowym kolejne powiadomienie: “oznaczono Cię na zdjęciu”, “skomentowano zdjęcie, na którym jesteś” – każdy z nas chce pochwalić się światu, co WSPÓLNIE zrobiliśmy, czego DOKONALIŚMY. Klawiatura pali się pod palcami przy odpisywaniu na komentarze, wymiana myśli trwa w najlepsze.

Ciągłe odtwarzanie prezentacji, która wisi sobie na moim laptopie od tygodnia – wypłakiwanie oczu ze wzruszenia, wybuchy niekontrolowanego śmiechu i karcący wzrok mamy pod tytułem “przestaniesz już?”

Raz za razem odtwarzanie dwóch piosenek:

https://www.youtube.com/watch?v=M7Sfgc73-sQ – bo przecież Pracownia Jutr!

https://www.youtube.com/watch?v=FG1c7NeofXU – ‘bo jak nie my, to kto?’

Wracanie myślami do tego, co działo się przez ostatnie miesiące.

Układanie w myślach podziękowań – bo każdemu chcesz podziękować za coś innego!

3.12.2014

Siedemdziesiąty trzeci dzień Projektu Respect ON.

I uwierzcie – na pewno nie ostatni!

karina 3

Karina

A szkolenia wyglądają tak…

Są takie dni, kiedy wszystkiego ma się dość. Kiedy nic Ci się nie chce. Kiedy opcja “schowam się pod kołdrą, na pewno nikt mnie tam nie znajdzie” jest najlepszym pomysłem, jaki Ci przychodzi do głowy.

Tak właśnie wyglądała moja środa, 19 listopada. Serio, nawet na szkolenie szłam z miną cierpiętniczą. Byłam pierwsza w CINiBiE, nie wiedziałam, gdzie się ruszyć, sami obcy ludzie dookoła mnie – jeszcze bardziej mnie to demotywowało.

Siedzę więc jak ten męczennik na kanapie przy wejściu i czekam. Jeszcze do tego wszystkiego jakieś dziewczę pyta, czy nie popilnowałabym jej kurtki, bo weszłaby sobie tylko odebrać książki. Myślę sobie: “A weź spadaj”. Ale kultura karze mi przywdziać szeroki uśmiech na twarz i odpowiedzieć: “Spoko, jeszcze chwilę tu posiedzę, więc idź spokojnie”, ale myślach już planowałam, jaki wstawię opis tej kurtki na jednym z portali aukcyjnych.

I gdy tak siedziałam, przyszła Natalia. Potem zobaczyłam drugą Natalię, Edytę, Łukasza, Janusza, Jacka, Norberta… Kurczę, uśmiech mi wypłynął na tą moją okrągłą buźkę i pomyślałam, że ten dzień nie będzie jednak dniem straconym. Myślicie pewnie, że jest to tylko zabieg pisarza-amatora, żeby przyciągnąć czytelnika. Właśnie nie! Gdy zobaczyłam te wszystkie “Respectowe” osoby, coś mi przeskoczyło, jakiś trybik w głowie. Nie wiem, od czego to zależy. Po prostu sam ich widok sprawia, że wraca mi chęć do działania 🙂

Zaczęliśmy.

Mistrz Kamery, gdy udało mu się już przedrzeć przez gwar rozmów w stylu “o jak dawno się nie widzieliśmy, musisz mi zaraz wszystko opowiedzieć”, zarządził – najpierw kręcimy spot z lekcją języka angielskiego.

Zanim zaczęliśmy kręcić, jak na prawdziwe gwiazdy przystało, musieliśmy sobie zrobić zdjęcie – wiadomo, że kiedyś to zdjęcie będzie warte miliony, jak już wszyscy będziemy mieli status gwiazd 😀

karina P 2

Wracając do nagrania: dostałam rolę życia – SPANIE!! Nosz lepiej nie mogłam trafić 😉 Obok mnie siedział Janusz, który miał rolę pilnego ucznia z książką na kolanach. Po mojej drugiej stronie Norbert, który podobno też był pilnym uczniem. Ale do czasu… Bo potem wpadł na genialny pomysł poświęcenia moich włosów na rzecz spotu – przecież oblanie mnie colą to taki genialny pomysł! (Nie, jeszcze Ci tego nie wybaczyłam!).

Podczas kręcenia spotu koło nas kręciły się też jakieś osoby z dyktafonami. No to ja zachwycona – kurde, nie dość, że w telewizji będę, to jeszcze mnie w radiu będzie można posłuchać! Taaaaa… Tyle, że Radio nie chciało słuchać mnie. Prawdopodobnie moja mina “bez kija nie podchodź” jeszcze nie do końca spełzła z mojej twarzy i to ich do mnie zniechęciło… 😦

Po mojej nieudanej próbie wyspania się (cały czas ktoś mi przeszkadzał, no ja nie wiem!), KamerMistrz postanowił (idąc za naszą drobną sugestią) nakręcić fragment, który będzie kończył wszystkie spoty. Wszystko fajnie… Tylko dalej nie rozumiem, dlaczego to ja te drzwi trzymałam?! (a pomysł z zacinaniem w windzie dalej mi chodzi po głowie…)

Potem nastąpiło lokowanie produktu, czyli jak zrobić coś z niczego i czego w ogóle nie było w planie. Nawet Niekwestionowany i Jednomyślnie Powołany Kierownik Planu (czyli Norbert, który sam się obwołał – zero demokracji) nie wiedział, co się dzieje (hihihi, ktoś tu nie panuje nad zasobami ludzkimi?).

A teraz moment kulminacyjny – KONIEC NAGRYWANIA!

Ej, chwila.

Ale że to już?

Że właśnie wszystkie nasze pomysły zostały zrealizowane (a przynajmniej ich większość)?

Że niby już nie będzie żadnej pracy w grupach, tworzenia spotów, projektów, odgrywania scenek, wymyślania niestworzonych historii, zbijania puszek, tworzenia wież z makaronu?

Tak, w tym momencie dosadnie uświadomiłam sobie, że nasz projekt duuuuuuużymi krokami zmierza ku końcowi…

Ale czy na pewno?…

Karina